21. lipca mija 13 lat od śmierci Legendy polskiego tenisisty stołowego Andrzeja Grubby. W kolekcji miał wiele krążków z mistrzostw świata i Starego Kontynentu. Czuł się spełnionym sportowcem. To dla niego ludzie przychodzili do hal, oglądać tenis stołowy. Wszyscy go znali, pamiętali i lubili. Był Fenomenem. – Byłem wiejskim chłopakiem, który ze świetlicy przeprowadził się do najdroższych hoteli na świecie, który mógł poznać świat od jego lepszej strony – pisał. – Nie mogłem nawet o tym pomarzyć jako nastolatek, wracając wieczorem zatłoczonym autobusem ze Starogardu Gdańskiego do Zelgoszczy. Wygrywałem wiele meczów, więcej niż każdy z moich sławnych rywali, a jednocześnie nie wygrałem żadnej z tych strasznie ważnych imprez, o których się mówi, że dopiero one tak naprawdę nobilitują sportowca – mówił.

– Nie wygrałem ani Igrzysk Olimpijskich, ani mistrzostw świata, przegrywałem mistrzostwo Europy. Na całym świecie nie udało mi się pokonać tylko jednego przeciwnika – Chińczyka Ten Yi. Całą resztę miałem „na rozkładzie”. Nie wypadłem z pierwszej światowej dziesiątki przez ponad 10 lat i gdybym się uparł, to mógłbym jeszcze pojechać na igrzyska do Sydney…

Grubba był wzorem zawodnika i człowieka. Przy stole był prawdziwym dżentelmenem. W swojej dyscyplinie był wirtuozem i na jedną z najbardziej pozytywnych postaci w historii polskiego sportu. Zmagał się z nowotworem płuc. Był pełen nadziei, że i z tego pojedynku, jak z wielu innych przy pingpongowym stole, wyjdzie zwycięsko…