Zapraszamy na wywiad z polskim trenerem, który aktualnie prowadzi młodzieżowe reprezentacje Austrii – Jarosławem Kołodziejczykiem.

Trenerze, spotykamy się podczas Polish Junior & Cadet Open w Cetniewie. Chciałem się jednak cofnąć o kilka dobrych lat, kiedy to razem z Leszkiem Kucharskim prowadził Pan kadry młodzieżowe. Jakie to były czasy?
Jarosław Kołodziejczyk: Niezwykle ciepło wspominam te lata i z dużym sentymentem. Praca przynosiła mi satysfakcję. Bardzo wcześnie zdecydowałem, żeby rozwijać się jako trener, zresztą namówił mnie do tego Leszek Kucharski, kiedy zaproponował abyśmy razem poprowadzili ośrodek.
O naszym sukcesie, szczególnie o pierwszych medalach mistrzostw Europy kadetów w 1997 roku w Topolcanach, jak to w życiu bywa, zadecydowały detale, takie jak na przykład obronione meczbole. To były wtedy bardzo ważne zawody, bo wynik decydował o tym czy ministerstwo wesprze w dalszym ciągu nasz projekt. Na szczęście się udało.
Wiadomo, że z perspektywy czasu i doświadczenia, człowiek zrobiłby jakieś rzeczy inaczej, ale wydaje mi się, że generalnie jest więcej powodów do dumy niż wstydu z tamtych czasów.
Co o tym zdecydowało, że tak wcześnie zdecydował się Pan akurat na pracę w roli szkoleniowca?
J.K. Największą rolę odegrał Leszek Kucharski, który miał misję związaną z utworzeniem ośrodka. Szukał wśród zaufanych ludzi osoby, z którą mógłby współpracować. Padło na mnie i bardzo mu jestem za to wdzięczny. Myślę, że nie mamy czego żałować. Ponadto wtedy mieliśmy możliwość łączenia pracy trenerskiej z grą. To znaczy była taka dżentelmeńska umowa, która na to pozwalała, bo warunki finansowe w tamtych czasach były takie, a nie inne. Nie chcę się koncentrować na kwotach, ale myślę, że za tamte pieniądze nikt by się w dzisiejszych czasach tego nie podjął.
Najlepsze lata życia poświęciłem na rozwój tenisa stołowego w Polsce. Szczególnie na poziomie juniorskim i kadeckim. Oczywiście cały czas trzymam kciuki za Polskę i obserwuję wyniki, ale życie toczy się dalej i staram się swoje obowiązki w Austrii wykonywać z należytym szacunkiem i profesjonalizmem. Wykorzystując swoją wiedzę na forum międzynarodowym nigdy nie zapominam o mojej kochanej Polsce.
Mieszka Pan w Austrii i tam jest trenerem. Jak doszło do Pana wyjazdu?
J.K. Zakończył się pewien etap pracy a jednocześnie nie mogłem się pogodzić z preferowaną koncepcją coraz szerszego szkolenia w gdańskim ośrodku tenisa stołowego bez wydatnego wzmocnienia kadry trenerskiej. Uważałem, że osiągnięte sukcesy dają mi prawo do większego współdecydowania o kierunkach szkolenia i respektowania mojej wizji funkcjonowania szkolenia w ośrodku. Sugerowałem konkretne rozwiązania. Stało się jednak inaczej i ja, szanując prawo osób odpowiedzialnych w PZTS do innej koncepcji, podjąłem decyzję o zakończeniu współpracy, na nikogo się przy okazji nie obrażając, co chciałbym podkreślić. Najpierw do Austrii wyjechałem ja, a potem, po kilku latach pojawił się tam mój brat Wojtek – wbrew pozorom absolutnie nie na skutek protekcji starszego brata. Jestem z niego bardzo dumny, bo dobrze sobie wszystko poukładał i rozwinął tenis stołowy w miejscu, w którym mieszka i pracuje. Być może, osobiście mam taką nadzieję, spotkamy się w strukturach Austriackiego Związku Tenisa Stołowego.
W Austrii prowadził Pan reprezentacje seniorskie i młodzieżowe. Czym różnią się Pana warunki od tych panujących w Polsce.
J.K. Jako trener seniorów, przez trzy lata miałem szczęście jeśli chodzi o zawodników. Wszyscy byli bardzo zmotywowani i głodni sukcesu. Pamiętajmy, że mogliśmy wesprzeć się znakomitą bazą treningową w postaci Akademii Wernera Schlagera. Trenowała tam pierwsza reprezentacja Austrii i to był duży magnes, który przyciągał innych znakomitych zawodników. To powodowało, że ta grupa treningowa była bardzo silna, a taka wewnętrzna rywalizacja gwarantuje progres. Pamiętam na przykład sytuację Roberta Gardosa, który miał 35. lat w momencie kiedy zacząłem współpracę z kadrą i był bodajże w piątej dziesiątce światowego rankingu, a jak dziękowaliśmy sobie za współpracę to był 18! To pokazuje, że nawet w tym wieku można zrobić znaczący postęp.
Warunki, które miałem w połączeniu z pasją zawodników i bądź co bądź ich ciężkim charakterem, bo przecież to są indywidualiści, były bardzo dobre. Coś co sobie niezwykle cenię to 5. miejsce na mistrzostwach świata w Tokio, w czasie trwania których wygraliśmy wszystkie mecze oprócz pojedynków z Chinami, grając już bez Wernera Schlagera. To powód do sporej satysfakcji.
Natomiast w kategoriach młodzieżowych przez lata bezskutecznie sugerowałem powołanie ośrodka szkolenia młodzieży, na wzór tego naszego polskiego. I dopiero teraz, po tylu latach, ten projekt nabiera realnych kształtów. Na jego efekty przyjdzie jednak Austriakom jeszcze trochę poczekać. Tenis stołowy jest dyscypliną sportową, w której nie ma czegoś takiego jak droga na skróty.
Skoro poruszyliśmy znakomitą niegdyś Akademię Schlagera to porozmawiajmy o tenisie stołowym w najlepszym wydaniu. Chiny uciekają światu czy ten dystans maleje do innych reprezentacji?
J.K. Chiny się od nas oddalają! Nie tylko chodzi o masowość, ale też o jakość treningu i szkolenia od najmłodszych lat. To także inna mentalność. Tam jest więcej pokory, więcej szacunku i lepsze podejście do pracy. Z mojej perspektywy martwi mnie to, że jesteśmy w tyle jeśli chodzi o poziom przygotowania atletycznego i motorycznego. Tu nie ma usprawiedliwienia i nie można się zasłaniać predyspozycjami genetycznymi, choć i one oczywiście odgrywają swoją rolę . Z tym powinno być lepiej jeśli chodzi o Europę, bo na razie Azja się od nas oddala. Byłoby wskazane wstrzymać ten trend, a potem próbować „gonić króliczka”.
„Wróbelki ćwierkają”, że Pana bratanek związał się z Palmiarnią Zielona Góra, która występuje w polskiej LOTTO Superlidze…
J.K. To prawda. Wiele wskazuje na to, że Maciej Kołodziejczyk zagra w przyszłym sezonie LOTTO Superligi w barwach Palmiarnii Zielona Góra. Wspólnie zdecydowaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem dla jego kariery na tym etapie będzie, jeżeli przez jakiś czas będzie grał i trenował w Polsce. Lucjan Błaszczyk obiecał zaangażować się w jego treningi. Mamy nadzieję, że będzie tam fajna grupa treningowa. Nie ukrywam, że mamy z tym problem w Austrii. Maciek nie ma na co dzień partnerów do treningu, którzy gwarantowali, by stały rozwój, bo szkoła i miejsce zamieszkania uniemożliwiają mu treningi z grupą seniorską w Stockerau. Dlatego taka decyzja. Bardzo chcemy, żeby ten pomysł „wypalił” i żeby obie strony miały z tego ruchu dużo pożytku.
Polska stara się o organizację Mistrzostw Europy. Uda nam się dostać tę imprezę?
J.K. Mamy taką szansę, jak najbardziej! W takich sytuacjach niezwykle ważny jest lobbing. W przyszłości, moim zdaniem, musimy konsekwentnie starać się wprowadzać Polaków w struktury ITTF i ETTU. Z drugiej strony Polska potrafi bardzo dobrze organizować różne wielkie imprezy w wielu dyscyplinach sportowych. Mamy na tym polu określoną i zasłużoną renomę. Rozmawiamy przecież podczas Polish Junior & Cadet Open w Cetniewie. Ten turniej niemal jednogłośnie wskazywany jest przez zawodników i trenerów jako najlepszy w całym cyklu! Mamy powody do optymizmu i do dumy. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że na pewno będę wspierał polską kandydaturę.